środa, 21 sierpnia 2013

Prolog

    W karczmie, całkiem zwyczajniej karczmie wypełnionej wonią potraw i swędem niepranych onuc, karczmie, jakich wiele, rozrzuconych przy zwyczajnych traktach… w karczmie siedział wędrowiec i pił zwyczajne tanie piwo. Wędrowiec w zwyczajnej zakurzonej opończy, słomianym kapeluszu z ze zwyczajnym wystrzępionym rondem, nie różnym od wielu innych kapeluszy. Lecz wyglądały spod niego mądre oczy niezwykłego wędrowca. Oczy, które widziały cały świat.
Czy wiedział o tym ktoś? Ani szynkarz, brudną ściera przecierający kufle, ani chłopka szturchająca pijanego męża, ani czwórka knechtów rżnących w kości, nawet karczemna dziewka patrząca na nich spod rzęs. Wędrowiec milczał i pił paskudne piwo, otoczony zwyczajnymi, prostymi ludźmi.
Szynkarz nigdy nie odwiedził nawet pobliskiego grodu. Chłopka raz jeden opuściła rodzinne sioło, gdy ją wydawali za mąż. Knechci zobaczyli  najwięcej, lecz ich przechwałki, ciekawiące najwyżej płochą karczemną dziewkę, pełne były śmierci zadawanej z igraszką i panienek oferujących afekt za pieniądze. 

Wędrowiec nie znalazł nikogo, komu mógłby opowiedzieć o dalekich krainach. O wojnach, które widział, choć żadna nie była jego wojną. O wielkich czynach, co tylko zdawały się być wielkimi. O tych zapomnianych, które godne były zapamiętania. Historii życia ludzi spotkanych przez pięćdziesiąt lat włóczęgi. Stary wędrowiec nie pamiętał jej początku, zaś końcem mogła być tylko śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz