środa, 21 sierpnia 2013

Maja, która kochała płomienie cz. 1

Czerwona kula pogrążała się w morzu. Było ciemne niczym barwiona wełna, a łagodne fale zdawały się zmarszczkami na kocu, w którym słońce układało się do snu. Na różowym niebie przesuwały się pierzaste obłoczki, lecz gnał je zimny wiatr z północy. Wędrowiec znał ten wiatr i wiedział, że zwiastuje on bliski sztorm. Jutro niebo zasnują kłębu burzowych chmur, a po zmroku rozhula się śnieżna nawałnica. Następnej nocy słońce będzie śnić koszmary, targając się w swoim morskim kocu.
A to szkoda, pomyślał wędrowiec, żadna łódź nie wypłynie w taką pogodę. On też zostanie tutaj. Usiądzie w kolejnej portowej tawernie i wypije kolejne piwo.
Nie szukał długo. Gwarny przybytek, chlejący na umór marynarze, na ich kolanach rozchełstane dziewki. Wędrowiec wsparł się na kosturze i zmierzył wzrokiem tawernę, po czym ruszył dalej. Złe miejsce na opowieść.
Dalej, w głębi portowego miasteczka natknął się gospodę o wyblakłym szyldzie wymalowanym na deseczce. Deseczką kiwał wiatr, zdawałoby się w rytm tęsknej pieśni, którą śpiewała kobieta we wnętrzu. Wędrowiec wsparł się na kosturze i zmierzył wzrokiem gospodę, po czym ruszył ku wejściu. Dobre miejsce na opowieść.
Wewnątrz, przy stołach z sośniny siedziało kilu rybaków. Na ścianach wisiały skóry jeleni i parę obrazków wymalowanych na plastrach z sosnowych pni. Pod jednym z nich, na wciśniętym w kąt wysokim krześle, które nadgryzły korniki, siedziała dziewczyna. Jasne warkocze opadały na młode piersi, skryte pod wełnianą sukienką. Ramiona miała otulone rybacką siecią, niby płaszczem, a w warkocze wplecione pasma morszczynu. Dziewczyna śpiewała cicho, z niewidzącymi oczyma zwróconymi w oczy wędrowca, które widziały cały świat.
Wędrowiec usiadł za sosnową ławą, a jednoręki karczmarz przyniósł zakurzony kufel piwa. Smakowało tęsknotą i smutkiem, jak pieśń jego córki.
Naraz ktoś pociągnął za rękaw opończy wędrowca. Podniósł głowę znad piwa, lecz nie spostrzegł nic. Ktoś pociągnął znów, a wtedy wędrowiec zerknął na  dół. Złotowłosa dziewczynka, bliźniaczo podobna do śpiewającej morskiej panny.
 - Jesteś podróżnikiem? – zapytała sepleniąc przez dziurę po mleczaku.
 - Wędrowcem - wyjaśnił. - Podróżnik wie, po co wyrusza i ma dokąd wrócić. Ja nie wiem i nie mam, córeczko.
 - Więc nie jesteś wędrowcem, tylko włóczęgą. Opowiesz mi coś, dziadzie wagabundo? Proszę, proszę – dziewczynka obdarowała wędrowca szczerbatym uśmiechem.
 - Dużo widziałem i znam dużo opowieści. O czym chciałabyś posłuchać, córeczko?
 - O morskich bitwach. Tatuś pływał długą łodzią i był dzielny… dlatego nie ma ręki. Ale nigdy nic nie chce mówić – pożaliła się dziewczynka mrugając długimi jaśniutkimi rzęsami.
 - Morskie bitwy nie są dla szczerbatych dziewuszek, córeczko. Ale wiesz, znam historię, która ci się spodoba.
 - Prawdziwą?
 - Pewnie, że prawdziwą.




Plądrowany gród śpiewał straszliwą pieśń wrzaskami walczących, jękami rannych oraz milczeniem zabitych. Podgrodzie tonęło w pożodze, pozostawione przez cesarskie wojska, które ochoczo przystąpiły do rzezi mieszkańców miasta.

Dotąd niezdobyty Lannenburg stał się ogniskiem buntu. Był jego symbolem dającym nadzieję tym wszystkim, którzy sprzeciwiali się cesarzowi wymawiając powinność lenną.  Jakże cudnie było żołnierzom niszczyć symbol. Podpalać strzechy budynków, wynosić z kamienic sakwy dóbr, dożynać mieszczan i tarmosić matki na oczach ich dzieci. Każdy z tych czynów niczym dowód triumfu.
- Zamek wciąż się trzyma, najjaśniejszy panie - poinformował zdyszany adiutant feldmarszałka Godfrida von Schlossdenau – ale długo nie pociągną.
Cesarz kiwnął głową po czym uniósł się w strzemionach by lepiej widzieć. Jego koń zrobił kilka kroków naprzód, niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi urwiska. Trudno o lepszy, niż z tego miejsca widok na Lannenburg, znaczący bezchmurne wiosenne niebo kłębami czarnego dymu. W oddali dały się dostrzec inne ciemne smugi, znamionujące, iż  okoliczne wsie również podpalono.  
Arnwald zmarszczył brwi. Czy wydawał taki rozkaz? Być może, choć nie był pewien. Feldmarszałek Schlossdenau sam troszczył się o wiele spraw. Z każdym dniem cesarz zyskiwał mocniejsze przekonanie, że o zbyt wiele.
Lecz kto traciłby czas na rozterki, pomyślał uśmiechając się z satysfakcją. Dawno nie czuł takiej dumy jak dziś, spoglądając na obraz zniszczeń poczynionych przez własną armię.
Oto jaki los spotyka buntowników. Niechaj będą przykładem dla wszystkich, którzy pragnęliby sprzeciwić się cesarskim rozkazom... moim rozkazom. Choćby i za sto lat ten kraj się nie podniesie, a wszystko moja zasługa, pomyślał dumnie. Będą o mnie pisać traktaty i księgi, wykładać na uniwersytetach. A cóż, że jest to raczej dzieło feldmarszałka; takich jak Schlossdenau historia nie zapamiętuje.

~*~


Maja drżącymi palcami ściskała buteleczkę z mętnym, rubinowym płynem. Nie bardzo wierzyła zapewnieniom majordomusa, iż trucizna zabija, zanim poczuje się jej smak. Za to dobrze wiedziała, co powinna uczynić. Była też pewna rzeczy czekających  ją, jeżeli nie przestanie się wahać. Mówili jej i to nie raz, co dzieje się z kobietami w zdobytych grodach. Damy i służki ku przestrodze, panowie rycerze rechocząc się na ucztach, gdy wino zbyt mocno zaszumiało im w głowach. Gdybyż tylko ta świadomość pomagała w podjęciu decyzji!

Nagle coś łupnęło, cały zamek zadrżał w podstawach. Maja upuściła flakonik, lecz wrzaski i odgłosy kroków, które rozbrzmiały w korytarzach, zagłuszyły trzask rozbijanego szkła. Dziewczyna zaklęła szpetnie, co wcale nie przystało damie, ale kto by przejmował takimi bzdurami. Tylko co robić?! Rozejrzała się wokoło poszukując czegoś ostrego albo ciężkiego; najlepiej i tego i tego. Wybór padł na mosiężny świecznik oraz nóż do papieru. Maja porwała oba przedmioty ze stolika i w kilku krokach znalazła się w rogu komnaty. Nasłuchiwała z sercem szamoczącym się w piersi, ukryta za sukiennymi ramionami parawanu.
Czekała tylko jedną chwilę. Zaryglowane drzwi komnaty wyleciały z zawiasów. Brudne, żołdackie buciory zdeptały misternie rzeźbione drewno.
Teraz, pomyślała Maja, teraz jak panowie rycerze: za honor i za ojczyznę. . . A  do diabła z ojczyzną, ale nie dam się wziąć tak łatwo. Już się nie bała, tak jak chwilę temu, za to wyraźnie zrozumiała co znaczy nie mieć nic do stracenia.
Jednym pchnięciem obaliła parawan i z bojowym okrzykiem wyskoczyła ku gromadzie knechtów. Ci całkiem zdębieli, kilku zamarło z rozdziawionymi gębami. Ale zaraz się opamiętali, wśród okrzyków, gwizdów i śmiechów wkręcili Mai ramiona wydzierając nóż, a potem świecznik. Mai zdawało się, że nim to uczynili, mosiądz zadzwonił na przynajmniej kilku głowach.
 Dziewczyna wrzeszczała ile sił, rzucała się i gryzła, ale na niewiele się to zdało. Wiele par rąk rwało kosztowne tkaniny sukni, cięło sznurowania gorsetu i rozpinało własne spodnie. Lecz dworska suknia, której nie cierpiała, ta z milionem halek, falban i usztywnień, wreszcie czymś się przysłużyła. Gdy już ostatnia z warstw w materiału była strzępach, gdy Maja czuła zimne palce na swoich zaciśniętych udach, nagle puścili jej ręce, cisnęli na posadzkę.
- Pali się! Pali się, chłopy! – wrzasnął ktoś, a żołdackie buciory znów zgruchotały rzeźbione drzwi.
Maja leżała na kamiennej podłodze obserwując jak żółte płomienie liżą belkowany strop. Przewrócili lampę i podpalili gobeliny, pomyślała apatycznie. Mimo pożaru kamienna posadzka wciąż była zimna, cudownie zimna. Powietrze wypełniało więcej i więcej gryzącego dymu, a jej coraz mniej chciało się stamtąd uciekać. Czy w ogóle było po co? Leżąc tutaj, mogła przynajmniej mieć nadzieję, że nikt więcej nie przyjdzie jej skrzywdzić. Przymknęła załzawione oczy.
Coś cudnego i przerażającego było w płomieniach pożerających belki sklepienia. Tylko ogień jest piękny, pomyślała, tylko on w całej tej wojnie. Gdyby nie dym, gdyby mogła oddychać i patrzeć – nic więcej nie chciała. Ale sufit raz to się rozmazywał, raz wyostrzał, a płomienne języki zlewały w oranżowe plamy.
Nie wiedziała, ile leżała wdychając powietrze, które zdawało się palić płuca, w końcu zamknęła oczy i pewnie nie otworzyłaby ich więcej. Ale ktoś znów zdeptał rzeźbione drzwi. Wbiegł stukając podkutymi butami, kaszląc mimo chustki zasłaniającej usta.
Maja nie poczuła jak podnosi ją z posadzki i przerzuca przez ramię. Nie poczuła gdy biegł korytarzami dla służby, tajemnymi przejściami omijał zajętą przez wojsko spiżarnie i bez wysiłku wyłamał prastare, do cna spróchniałe drzwi, o których od lat nie pamiętano już w zamku.

~*~

Drewno przeżarte przez korniki i zbutwiałe od wilgoci rozłamało się na setki drzazg. Kilka kolejnych kopniaków powiększyło otwór dość, by można się było przezeń przecisnąć.
Za drzwiami pamiętającymi czasy świetności Lannenburga znajdował się tonący w mroku korytarz, cuchnący stęchlizną i nietoperzami. Te zwieszały się z belek podtrzymujących wydrążony strop chodnika*. Stara kopalnia złota była miejscem, od którego pięć wieków temu zaczęła się historia Lannenburgii. Ale Ake nie miał pojęcia o słowach dawnych kronik.
Wiedział tylko, że trzeba iść pochylonym, aby nie wyrżnąć głową w umocnienia i nie zaplątać się w pajęczyny. Trzydzieści kroków dalej należy skręcić w prawo, potem przejść szesnaście tuż przy lewej ścianie, bo pod prawdą zieje przepaść szybu, a sto kroków dalej powinien odnaleźć starą drabinę, lecz pod żadnym pozorem nie wspinać się po niej, ale skręcić w lewo.
Długo i dokładnie uczył się tej drogi, jednak na powierzchni zdawała się banalna: ot, pięć kroków w tą, dziesięć w tamtą – mapa dawała jasny obraz. Ale przecież właśnie teraz powinien skręcić w lewo, a tam znajduje się lita ściana.
Zgubił się w kopalni. Bez pochodni i bez mapy. Znakomicie. Na dodatek dziewczyna, zwieszająca się z ramienia jak worek kartofli. Szło by się lepiej, gdyby chociaż falbany jej kiecki nie właziły mu w oczy.
Ake przeszedł dodatkowe pięć kroków wodząc dłonią po kamieniu. Nic. Dziesięć kroków, piętnaście, a tunel ciągnie się i ciągnie. Z góry wciąż słychać było odgłosy walki, czyjeś krzyki. Zastanawiał się czy dobiegają z zamku, odbijając się echem w korytarzach, czy może znajduje się blisko wyjścia nieopodal grodu. Spróbował przywołać w pamięci obraz całej mapy, którą na woskowej tabliczce rozrysował jarl Halvard. Na pewno była tam wykuta w skale sekretna przystań. Łodzie przepływały nocą przez jezioro i cumowały pod zamkową opoką. Psia krew, jeżeli wyjdzie tam, a nie w lasach… Czy od przystani prowadzi ścieżka do grodu?
Dokądkolwiek prowadziła ta droga, Ake postanowił nią podążyć. Kilkadziesiąt kroków później dziewczyna na jego plecach jęknęła cicho i spróbowała się poruszyć, potem jednak znów obwisła bezwładnie. Ake przyspieszył, choć czuł jakby plecy płonęły mu żywym ogniem. Jak długo jeszcze będzie musiał iść zgięty w pół ?
Nagle tunel skręcił raptownie, a on o mało nie wpadł na ścianę. Przez moment liczył, że już za zakrętem ujrzy światło, lecz były to płonne nadzieje. Chciał pobiec, ile sił w nogach, byle wreszcie wydostać się z tego koszmarnego miejsca. Wkrótce droga zaczęła się unosić, Ake bardzo chciał,  aby zwiastowało to bliski koniec chodnika. Przyspieszył. Jednak tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
I wtedy, gdy zaczął już myśleć, iż zostanie tu na zawsze, zobaczył coś, co sprawiło, że puścił się biegiem nie dbając o ostrożność.  Maleńki punkcik światła z każdą chwilą robił się większy i większy. Ake zmrużył oczy, po godzinach spędzonych w ciemnościach światło raniło je, jakby patrzył w samo słońce. Był już tak blisko, widział kamienie pod stopami. Wyjście zabito paroma deskami, ale cóż to kilka belek, dla topora! Trawa mokra od rosy nigdy nie wydawała się tak piękna.


Rosa. Słońce wznoszące się na wschodzie. Za rzeką, w lesie panował spokój. Nie było zgiełku ani dymów pożogi. Ptaki ćwierkały jak każdego wiosennego dnia.





 I co dalej?! – zawołała dziewczynka, gdy wędrowiec zamilkł. - Opowiadaj, proszę, proszę!

 - Późno już córeczko – odparł. - Zobacz, nawet rybacy  poszli spać.
Gospoda była cicha i ciemna półmrokiem rozświetlanym przez dogasające palenisko. Tylko dziewczyna przybrana w sieci i morszczyny tkwiła na swym wiekowym jarlowskim krześle. Jej usta poruszały się, jakby wyśpiewywały słowa niemej pieśni, albo szeptały zaklęcia.
 - Ale moja siostra nie śpi, zobacz!
 - Powinna, córeczko, tak samo jak ty. Ledwie chwila, a zapieje pierwszy kur.
 - Ale… ale opowieść…
 - Opowieść poczeka, bo i jutro będę siedział przy tej samej ławie.
 - Obiecujesz, dziadku włóczęgo?
  - Pewnie, że obiecuję.


__________________________________

* chodnik - korytarz w kopalni

12 komentarzy:

  1. Jakie to ładne! Tak łatwo było zatopić się w ten świat, tak przyjemnie się płynęło między słowami.
    Rozdział nie za długi, ale i nie za krótki: w sam raz. Koncepcja "opowiadacza" w opowiadaniu podoba mi się. Coś mi przypomina, ale... A, nieważne. Ważne, że dobrze napisane.
    Przyczepię się, bo muszę: "I wtedy, gdy zaczął już myśleć, iż zostanie tu na zawsze zobaczył coś,(...)" - między 'zawsze' a 'coś' przecinek potrzebny. I "(...)nawet rybacy się poszli spać." Czy to jakaś dziwna konstrukcja? Można 'się' pójść spać.?
    Jak to poprawisz, to będzie cud, miód i coś tam. Generalnie wspaniale się opowiadanie zapowiada.
    Właściwie przeczytałam rozdział już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać do zostawienia komentarza. Dlatego teraz jeszcze drugi cel mojej wizyty. Ekhem.
    Za dobrze wykonaną robotę, otrzymujesz ode mnie nominację do Liebster Award. Więcej informacji tutaj: CzP: Liebster Award. Proszę o potwierdzenie u mnie na stronie.
    Nie zmuszam, ale jeśli będziesz już na stronie i będzie ci się nudziło, przeczytaj mój kawałek twórczości. Może będzie wart komentarza.
    Tyle ode mnie, będę tu wpadać. Tymczasem idę się spać ;).
    Dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie. Zaciekawiłaś mnie bardzo i czekam na dalszy ciąg. Na pewno będę tu częściej zaglądać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgłoszenie zostało przyjęte !
    Dziękujemy i pozdrawiamy !

    http://od-zmierzchu-do-bloga.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem jak obiecałem. Przeczytałem dopiero połowę i mnie niestety coś wyrwało. To, co mi się na razie rzuciło w oczy, to bogaty język z pięknymi epitetami. Bardzo sobie to cenię.
    Dokończę jeszcze dzisiaj i napisze coś więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No i skończyłem. Muszę przyznać, że całość prezentuje bardzo wysoki poziom, takie opowiadanie przyjemnie się czyta. Podoba mi się forma prezentowania historii, to jest jako opowieści starego włóczęgi. Bardzo zgrabnie się to splata.
    Pozdrawiam i na pewno będę tu jeszcze wpadał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, mogę tylko podziękować i mieć nadzieję, że w ten sposób nie zapeszyłam :)

      Usuń
  6. Bardzo przyjemnie czyta się słowa spod twojego pióra :) na pewno lekkie i na pewno bogate. Czekam na dalszy ciąg opowieści, po drugiej stronie sali siedząc niezauważonym przez dziewczynkę i dziadka, zniecierpliwione dziecko napawa mnie radością :) a starszy gość jako główny bohater intrygą. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
    tomaszslupecki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Na pewno zaznajomię się z Twoją twórczoścą, gdy tylko znajdę chwilę, by zagłębić się w nią lepiej, niż podczas pobieżnego przejrzenia bloga, który z resztą sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Witam,
    Właśnie przed chwilą dodałem kolejną część mojego opowiadania, wiec jeśli jeszcze o nim pamiętasz, to zapraszam :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam ponownie. Tak dawno nic tu nie było, że prawie zdążyłam zapomnieć o istnieniu tego bloga. Cóż, chciałam tylko powiedzieć, ze szkoda byłoby zmarnować taki potencjał tej opowieści. Do tej pory (a trochę czasu już minęło) pamiętam dokładnie, co się działo.
    Jeśli by się coś nowego pojawiło, z największą chęcią przeczytam.

    Dużo szczęścia życzę,
    Vess.

    OdpowiedzUsuń
  9. Inaczej niż u innych, no i dobrze. Lubię jak coś jest oryginalne. W naszych czasach, stworzyć coś nietuzinkowego i niepowtarzalnego, to naprawdę nie lada wyczyn.

    Włóczęga skojarzył mi się z dziadem z "Konopielki'. Dlaczego? Nie wiem sama ;).

    Dziewczynka pewnie jest pod opieką siostry - śpiewaczki. Czy mają rodziców? Jak wiem, czasy średniowiecza (tak mi się wydaje, że ten okres pasuje do Twojego opowiadania), były ciężkie i naprawdę rzadko kto był szczęśliwy.

    Wyczekuję rozdziału II.

    Dodaję Cię do linków, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń